Święto kresu

Noc z 21 na 22 czerwca (lub z 22 na 23 czerwca) będąca kluczowym momentem letniego okresu przesilenia stanowi jedno z najważniejszych świąt rodzimowierczych, zwanym w kulturowym kręgu Słowian świętem „Kresu” lub „Kupałą”. Ta niezwykła noc, pełna magii i tajemniczości, od wieków pełni szczególną rolę w obrzędowości ludowej. Najdłuższy dzień i najkrótsza noc oraz przypadająca w tym okresie krótka przerwa między wiosennymi pracami polowymi, a letnim zbiorem płodów rolnych jest wyjątkową okazją do uczczenia powrotu lata, a przy okazji złożenia Bogom próśb o obfite plony w nadchodzących żniwach. Magia tego święta, które niczym metafizyczna granica pomiędzy dwoma okresami: tym biedniejszym (przednówek) i bogatszym żniwa, daje powód do manifestowania radości i nadziei na nadchodzący wraz z obfitymi plonami dobrobyt, to czas biesiadowania i wróżenia, czas dziękowania i chwalenia Bogów i ludzi. Gdy słońce chowa się za kreską horyzontu, w raz z nim odchodził smutek niedostatku i uczucie niepewności, zaczyna się radosny okres zbierania owoców wspólnej pracy.
Dziś święto nabiera trochę innego znaczenia, staje się przede wszystkim okazją do zbliżenia ludzi z tradycjami często zapomnianymi i odrzuconymi jako „barbarzyńskie” czy wręcz „szkodliwe”. Od wieków kultura i tradycja rodzima nawiązująca do mitologii słowiańskiej była potępiana przez Kościół Katolicki, a próby jej kultywowania nie rzadko kończyły się surowymi karami. Kościół zwalczał i nadal zwalcza to wszystko, co nie mieści się w ramach jedynie słusznej religii chrześcijańskiej. Odejście od monoteizmu ku panteizmowi manifestowane powrotem do pradawnych świąt rodzimych staje się czymś więcej niż tylko okazją do zabawy przy wspólnym ognisku. To pewien symbol niezależnej myśli i ukłon w kierunku przeniesionych przez pokolenia naszych przodków wartości niosących w sobie szacunek dla człowieka i natury. To wreszcie szansa na „powrót do korzeni”, sięgnięcia do źródła naszej mentalności, tak potrzebnego do zrozumienia pojęcia wspólnoty rodzinnej, rodowej, czy nawet narodowej. Jest wspaniałą okazją do wspólnego poszukiwania nowych dróg w przyszłość, ale z zachowaniem tego, co najlepsze w naszej burzliwej historii.

„Sobótka”, czy „Noc świętojańska”, to niestety nazwy wywodzące się z religii chrześcijańskiej. Dzień ten zapewne w celu zatarcia pierwotnego charakteru i związku z pogaństwem ustanowiono wigilią Jana Chrzciciela. Legenda o tym świętym została w sprytny sposób powiązana z obrzędowością słowiańską poprzez wspólną symbolikę kultową, charakterystyczną zresztą dla wszystkich religii świata związaną z wodą i jej cechami oczyszczającymi. Odtąd moment najdłuższego dnia w roku miał być w tradycji chrześcijańskiej symbolem oczyszczenia świata od pogaństwa. Kościół jednak przeliczył się, nie sądził, że pierwotna tradycja może być tak trwała i trudna do zlikwidowania. Z połączenia starego obrzędu i nowej, narzuconej siłą chrześcijańskiej symboliki powstał twór, który wbrew swojej nielogiczności przetrwał aż do dzisiejszego dnia.
Najbardziej chyba pierwotną nazwą święta jest słoweńskie słowo „Kres”, oznaczające krzesanie ognia. Żywy płomień, symbol przemiany, jeden z pośredników połączenia Bogów z człowiekiem, nieodzowny element wszelkiej celebry, krzesany na rozpoczęcie stał się jego symbolem, Zdzisław Harlender pisał:

…"Nadeszło największe, prasłowiańskie święto krzesania ognia. Wspomniano czasy dawne, kiedy to Gardzina przyniósł płomień z boru wzniecony uderzeniem pioruna, a jego pokolenie wynalazło sposób zapalania ognia przez tarcie dwu kawałków drzewa lub przez krzesanie iskier z twardego krzeminia.”…1

Obchody święta rozpoczynały się wraz ze zniknięciem ostatnich promieni słońca. Uroczyście krzesano ogień i rozpalano wielkie ogniska. Płomień oświetlał zebranych, a jego żar oczyszczał i odganiał złe moce. Młodzież skakała przez ogniska, puszczano na wodę wianki plecione z wonnych ziół i tańczono przy dźwiękach ludowych piosenek. Starsi przyprowadzali zwierzęta, obmywali je wodą i ogrzewali ogniem, miało to uchronić je przed chorobami i urokami.

…„Wieczorem pogaszono we wsi wszystkie ognie, zgromadzono się wokół suchych stosów ułożonych zawczasu na leśnych polanach, na polach i co najwyższych wzgórzach. Kto młody i żądny sławy, w taka noc niech w głębi boru szuka skarbu-ognia, tlącego się jako cudowny kwiat paproci, niech goni śladami Gardziny. Inni krzeszą iskry na garść wysuszonego próchna lub niecą żywy ogień z kawałków drzewa, by ponieść go następnie do chat i kuźni. Żywioł twórczy, oczyszczający ludzi i zwierzęta, Dadźbóg-Swarożyc, ogień na ziemi, gorące słońce na niebie, by uczcić go należy tańcem i wesele, pogonią miłosną, szaloną rują, zapłodnieniem rodzajnej gleby dziewiczej szlachetnym nasieniem rzucanym przez silnych.
Spłyną wianki dziewicze ochotnie puszczane na rzekę, las skryje zaloty gorące, przeminie najpiękniejsza noc w życiu”…2

Do obrzędów tej nocy należało również wbijanie w ziemię pali z brzozowego drewna i wkładanie na nie kół ze szprychami (symbol słońca) wykonanych z drzewa jesionowego. Koła były bardzo szybko obracane, co w wyniku tarcia powodowało zapłon piasty. Żarzące się drewno zapalało słomę, którą wcześniej owijano wokół drewnianych szprych. Płonące koło zdejmowano i toczono kolejno do przygotowanych stosów suchego chrustu. Szeregi ognisk ułożonych na wybranych wzgórzach płonęły tworząc wielką łunę widoczną z dużej odległości. Podczas obrzędów składano ofiary Bogom w intencji przyszłych zbiorów. Ofiary, czyli tryzny lub obiaty były składane pod postacią żywności rzucanej w ogień ogniska. Były to przeważnie ziarna zbóż, chleb, rzadziej mięso.
W trakcie zabawy nie zapominano o jedzeniu i piciu. Z świętem tym nierozłącznie wiąże się ucztowanie. Jedzono wszystko, co można było w tym czasie zdobyć: świeże warzywa, chleb, dziczyznę, owoce, spożywano wspaniałe miody pitne. Tak opisuje noc świętojańską Józef Ignacy Kraszewski:

…”Starsze niewiasty siedziały na ziemi, a około nich cebry i garnki, i niecki z mięsiwem, i kołacze a korowaje świąteczne widać było; młódź się kręciła i goniła po błoni klaskając w ręce. Dziewczęta trzymały się gromadą, kupkami na nie nacierali chłopcy, rzucano słowy, wyścigano się krzycząc i odpędzano chustami napastujących…”.3//

W tę noc ponoć raz na sto lat zakwitał kwiat paproci. Legenda głosi, że kto go znajdzie, będzie szczęśliwy do końca życia, nigdy nie zabraknie mu pieniędzy i zdrowia. Nie jeden młodzieniec wyruszał na poszukiwania, nie jeden błądził w gęstwinie leśnej, nikomu jednak nie udało się go zobaczyć. Przecież wiadomo, że paprocie nie kwitną. Niepowodzenie tłumaczono różnie: nieumiejętnym szukaniem, niewystarczającą czystością serca, ale najczęściej mawiano, że nie w lesie go szukać trzeba, a w sercu.

O święcie kresu pisał także mistrz Jan Kochanowski:

„Gdy słońce Raka zagrzewa,
A słowik więcej nie śpiewa,
Sobótkę, jako czas niesie,
Zapalono w Czarnym Lesie.
Tam goście i domowi
Sypali się ku ogniowi;
Bąki za raz raz troje grały,
A sady się sprzeciwiały.
Siedli wszyscy na murawie;
Potym wstało sześć par prawie
Dziewek jednako ubranych
I belicą przepasanych…”
4//

Tak o tym święcie pisze Jedrzej Kitowicz w "Opisie obyczajów za panowania Augusta III".5//:

""Po zimnej kąpieli przystąpmy do ognia dla ogrzewki. W wigilią św. Jana Chrzciciela po nieszporach, a czasem twardym zmrokiem, po miastach i wsiach rozpalali spory ogień na ulicach, który się zwał sobótką, przez który młodzież obojej płci, najwięcej atoli męskiej, skakała. Ten zwyczaj, gorszy daleko od dyngusu, w średnich latach Augusta III już był konającym, przy końcu zaś lat jego w cale ustał, dozorem surowym marszałka wielkiego koronnego w Warszawie najprzód, a za przykładem warszawskim, skąd się i złe, i dobre zwyczaje po całym kraju rozlewały, wszędzie wytępiony, jako złe skutki sprawujący, już to w pożarach budynków z sobótki zapalonych, już w osobach skaczących sobótkę, które nieraz, ile przy gęstym dymie, skacząc naprzeciw siebie i upadając w ogień, raziły sobie płomieniem oczy, twarzy, ręce i nogi, mianowicie bose, albo u kobiet od spodu nie opatrzone; osobliwie kiedy chłopcy, których kaduk mięsza do każdej swawolnej kompanii, klucze prochem ponabijane lub też ładunki z prochem nieznacznie w ogień rzucali. Te, wysadzając ogień do góry i huk niespodziany czyniąc, najczęściej dawały przyczynę, że skaczący przelękniony lub też w wysadzonych głowniach uplątany, upadł w ogień, za nim rozpędzony drugi i trzeci; którzy nim się podnieśli, tymczasem będący na spodzie dobrze sobie przypiekł pieczeniów.
Sobótka bez wątpienia wzięła początek od Polaków jeszcze pogan, którzy na cześć bożków swoich ognie palili i przez nie skakali. A gdy Polacy przyjęli wiarę św. katolicką, używali znowu ognia do palenia bałwanów, tak tych, które były po bałwochwalniach, jako też i tych, które mieli po domach, do czego jak przedtem na honor, tak potem na wzgardę przydali skakanie.""

Święto „Kresu” to czas radości, miłości, zabawy, jedzenia i picia. Przepełnione starodawnymi legendami i obrzędami kieruje nasze spojrzenia w przeszłość, do czasu, gdy rodziła się słowiańska tradycja. Sięgamy po nie i odnajdujemy w nim nasze korzenie, początki naszej kultury narodowej Z całą pewnością możemy powiedzieć, że jest to nasze święto, stworzone przez nas i kultywowane bez przerwy od co najmniej 1400 lat. Jego magia napełnia nas siłą i nadzieją na przyszłość.

Bibliografia

Bogusław Gierlach, „Sanktuaria słowiańskie”, Warszawa 1987, Iskry
Aleksander Gieysztor, „Mitologia słowian”, Warszawa 1982, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe
Aleksander Bruckner, „Mitologia słowiańska i polska”, Warszawa 1985, PWN

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License